Urugwaj, czyli rzeka ptaków

Opuszczamy wyspę

Floripę opuszczamy tak jak ją przywitaliśmy, w deszczu. Na szczęście po tygodniu spędzonym z Fabi i Nelsonem, jesteśmy zregenerowani i pełni sił. Na nowo ruszamy ochoczo w nieznane.

P1030409

Przez chwilę zastanawiamy się czy dotarliśmy do właściwej Ameryki. Michał dostrzega na horyzoncie charakterystyczny posąg. Podjeżdżamy bliżej i faktycznie, nasze przypuszczenia okazują się słuszne.

P1030413

Naszą podróż kontynuujemy wzdłuż wybrzeża. Żadnych pagórków, nawet najmniejszych wzniesień dookoła rozległa przestrzeń a na horyzoncie od czasu do czasu konie i krowy. Michał bardzo dzielnie znosi trudności związane z płaskością terenu.

P1030420

Okazuje się, że o miejsce pod namiot co raz trudniej. Dookoła co raz mniej zabudowań a teren zazwyczaj otoczony jest drutem kolczastym. Rzadko spotykamy też ludzi. Dlatego korzystamy z okazji, i jeśli to możliwe, częściej niż wcześniej, staramy się znaleźć miejsce noclegowe u znajomych podróżników. Dzięki temu mamy szansę bliżej poznać Brazylijczyków i Brazylię. Niektóre z tych spotkań są tak miłe, że z trudem wsiadamy z powrotem na rower. Opowiadamy też o Polsce i zapraszamy do siebie. Giancarlo już w styczniu odwiedzi Michała we Wrocławiu. Szkoda, że mnie nie będzie.

Nowa obręcz

Rower, który złożył mi Michał przed wyprawą, działa naprawdę bez zarzutów. Zaledwie dwa razy łatałam dętkę a mamy już za sobą prawie 3000km. Wcześniej istniało podejrzenie, że coś z piastą ale… chyba sama się naprawiła 🙂 Trzeba przyznać, że póki co mój Wheeler, trzyma się bez zarzutów. Mam nadzieję, że tak pozostanie tak samo sprawny do końca wyprawy.

Za to rower Michała co rusz sprawia nam niespodzianki. Jak nie dętka, to opona, to… obręcz. Za Osório zjechaliśmy na 101-kę. Trasa prowadząca między morzem a laguną wydawała nam się dużo spokojniejsza niż główna 116. Faktycznie ruch jest tu znacznie mniejszy, za to więcej dziur na drodze.

I na tej właśnie trasie obręcz w rowerze Michała stwierdza, że ma już dość i dalej z nami nie jedzie. Nie zastanawiamy się długo. Michał staje po jednej stronie drogi, ja po drugiej, z wyciągniętym kciukiem łapiemy okazję. Przynajmniej nie pada 🙂 Chwilkę zajmuje za nim zatrzymuje się pikap, na którego ładujemy rowery i jedziemy do najbliższej miejscowości.

P1030480

Na miejscu Michał bierze się do pracy. Tym samym wprawia w nie lada zdumienie miejscowych, którzy podziwiają zręczność z jaką montuje nowe koło w rowerze. Dzielnie wspierają postępy. Oczywiście, by praca szła sprawniej, zaraz również znalazła się mate 🙂

P1030463

P1030476

Po tym krótkim incydencie wracamy z powrotem na trasę.

P1030477

Między oceanem a laguną

Przed nami około 300km do Rio Grande. Wiatr raz nam sprzyja, raz nie. Odkręca się w sposób nieprzewidywalny. Chociaż da się również zauważyć pewną prawidłowość. Przez następne kilometry, kiedy pada deszcz wiatr wieje w naszą stronę, a kiedy wychodzi słońce, w przeciwną. Tym samym udaje nam się pobić nasz dotychczasowy dzienny dystans w ilości przejechanych kilometrów. Bez specjalnego wysiłku, trasę z Mostardas do São José do Norte, czyli 180 km, pokonujemy w rekordowym czasie 9h. Spokojnie docieramy do Rio Grande, gdzie ugościł nas Filipe.

P1030501

Urugwaj, czyli rzeka ptaków

Prognoza pogody i perspektywa kolejnych 300km wśród sporego ruchu ciężarówek są dla nas wystarczająco zachęcające aby skorzystać z okazji, aby… wsiąść w autobus 🙂 Nadganiamy kilometry i przekraczamy granicę w miejscowości Chuy [czyt. czui]. Przed nami nowy, nieznany kraj, przed nami Urugwaj! Pierwsze wrażenie: jak tu miło i spokojnie. Ale też: jak tu drogo! W porównaniu do Brazylii… nie, nie ma porównania 🙂 Ochrzciliśmy Urugwaj, Szwajcarią Ameryki Południowej.

Już tradycyjnie, bo w kroplach deszczu, docieramy do Punta del Diablo (departament Rocha) 🙂 Zatrzymujemy się u Julio. Chyba pierwszy raz od wyjazdu z domu znaleźliśmy się w miejscu, gdzie naprawdę czujemy, że odpoczywamy. Cisza i spokój. Atmosfera tego miejsca bardzo sprzyja relaksowi.

P1030505

Na miejscu jest też Santiago i Paola, parę z Kolumbii. Przy ognisku rozmawiamy w… blasku księżyca. Od kiedy wyruszyliśmy z Kurytyby dopiero po raz drugi mamy okazję, aby cieszyć się bezchmurnym niebem. Nasi nowi znajomi od niedawna mieszkają w Montevideo, tam też umawiamy się na spacer po starówce.

Punta del Diablo con Julio

Tym razem w promieniach słonecznych (!) ruszamy dalej. Niemal za rogiem naszym oczom ukazuje się… samotna rowerzystka. Cindy jest ze Szwajcarii i od pewnego czasu podróżuje z Argentyny do Brazylii. To przypadkowe spotkanie naprawdę napawa mnie optymizmem.

Cindy Swisa.JPG

Urugwaj sprawia wrażenie otwartości i bezproblemowości. Wygląda, że jest tu całkiem miło i bezpiecznie. No i wreszcie towarzyszy nam słońce. Departament Rocha to wakacyjny kurort Urugwajczyków i, jak się również okazuje, Europejczyków. Przejeżdżamy przez prawie całkowicie wymarłe miasta. Sezon wakacyjny zaczyna się tu dopiero w okolicach stycznia. Dzięki temu korzystamy z niemal bezludnych plaż. Beztrosko kąpiemy się w morzu i zamiast na mahoń, robimy się na raki 🙂 A mama mówiła, smaruj się kremem 🙂

P1030531

Niestety, oprócz cen, Urugwaj jeszcze pod jednym względem przypomina Szwajcarię. Podobno rozbijanie namiotu nie jest tu do końca mile widziane. Początkowo jednak puszczamy tą informację mimo uszu. Jednak napotkani podróżnicy rowerowi szybko sprowadzają nas na ziemię. Fernando y Gilles opowiadają nam jak to dzień wcześniej zastali obudzeni o 3 rano przez strzegącą porządku władzę, pouczeni i poproszeni o opuszczenie miejsce noclegowego. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, dzięki temu chłopcy podziwiali wschód słońca w Punta del Este (departament Maldonado).

My akurat tą miejscowość mijamy w pośpiechu. Z daleka Punta del Este prezentuje się tak:

P1030553

Chociaż pomysłowość architektoniczna robi na nas wrażenie. Pierwszy raz w życiu widziałam most w kształcie sinusoidy.

P1030548

Ale w tak dużym mieście, każdy znajdzie coś dla siebie. My napotykamy na pierwszą otwartą budkę z lokalnymi przysmakami. Próbujemy tortas fritas. Pychota!

P1030549

I chociaż sami w to nie wierzymy, w dalszym ciągu cieszymy się słońcem. Mam nadzieję, że u Was nie jeszcze strasznie zimno? 🙂

P1030561

Costa de Oro

Docieramy do zaginionego miasta: Atlántida (departament Canelones) gdzie zatrzymujemy się na kawkę z widokiem na morzem. Całkiem tu przyjemnie 🙂

W końcu dojeżdżamy do Montevideo. Czeka tam na nas mnóstwo niespodzianek. Ale o tym następnym razem. Dzisiaj ruszamy w stronę Colonia del Sacramento i Buenos Aires 🙂

6 myśli w temacie “Urugwaj, czyli rzeka ptaków

  1. transatlantyk pisze:

    Strona główna. Ta piękna filiżanka! Ale mi się kawy zachciało!
    Emes to już dojechał do lotniska? Jakoś zawsze są problemy czy on dojedzie, czy nie dojedzie. 🙂
    Chyba rozpocznie Ci się niebawem zasadnicza część wyprawy, czyli tytułowe Andy. Trzymam kciuki.

    Polubienie

    • Kasia pisze:

      Kawa była nie tylko dobra ale i w dobrym miejscu no i jak zwykle, w dobry towarzystwie.

      emes będzie w Polsce już niebawem. Mam nadzieję, że dojedzie bez przeszkód 🙂

      A ja…w Andy 🙂

      Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s