Z COYHAIQUE DO BARILOCHE

Po spotkaniu z Janus i Mikim oraz kilku dniach odpoczynku, ochoczo pedałuję dalej. Wreszcie doczekałam się słońca i Carretera Austral zachwyciła mnie swoim krajobrazem. Jeszcze bardziej malownicze okazują się drogi, które łączą Chile z Argentyną i Argentynę z Chile. Sporo szutrów i troszkę pagórków jednak widoki wynagradzają każdą niedogodność.

Z Coyhaique ruszyłam przez Futaleufu w stronę Esquel na kolejne spotkania rowerowe. Żegnam się na chwilę z Chile by znów wrócić do Argentyny. Tym razem chciałam zobaczyć się z Rafałem. Kim jest Rafał? Znajomy rowerzysta-gitarzysta, który od kilku lat podróżuje rowerem po świecie. A co najważniejsze… w 2012 roku Rafał w wraz z Michałem przejechał kawałek Afryki.

Udało nam się wpaść na siebie w Argentynie, w El Bolson. Wymieniliśmy się wrażeniami, doświadczeniami, historiami i ruszyliśmy dalej. Rafał na południe, ja na północ. Wracam z powrotem, przez Bariloche, do Chile. Jeszcze przez chwilę rozważam trasę de los Siete Lagos, każdy napotkany rowerzysta bardzo ją poleca. Jednak uciekam z Argentyny, za duży tu dla mnie ruch na tej trasie. Widocznie odzwyczaiłam się od ludzi i samochodów 🙂

I tak docieram do Paso Cardenal Samoré, znowu jestem na granicy agrentyńsko – chilijskiej. Niektóre przejścia graniczne, w okresie letnim, działają tu między 8.00 a 19.00. Co oznacza, że dostaję pieczątkę wyjazdową z Argentyny tuż przed jej zamknięciem, za mną prawie nie ma samochodów. Cudownie! Mknę 40km prawie samotnie po pięknym asfalcie. Widoki bardzo ładne! Czeka mnie wjazd na na 1314 m n.p.m a potem zjazd do chilijskiego przejścia granicznego. Na dole jest już Patricio, Pan Ciężarówka, z gotową kolacją: ryż z wołowinką, ale zwieńczenie dnia 🙂 Następnego dnia kierunek Osorno, znowu jestem w Chile.

PODRÓŻE AUTOBUSOWE

Troszkę czas mnie goni a jeszcze sporo atrakcji do zobaczenia. Odległości w Ameryce Południowej, przynajmniej w porównaniu do tych naszych, znanych mi, europejskich dystansów, są… nieporównywalne 🙂

Postanowiłam, że z Osorno chcę dotrzeć o Cuzco jak najszybciej będzie to możliwe. Niestety nie znalazłam żadnego połączenia samolotowego, które było by na moją kieszeń. Podobno w Chile są tanie połączenia, ja z Santiago do Chile do Cusco nie trafiłam na nic poniżej 2000pln. Dlatego zdecydowałam się na autobus. W Chile, nie tak jak w Argentynie, da się podróżować z rowerem. Trzeba dopłacić ale rower do jednopiętrowych autobusów zazwyczaj wchodzi. Prawie półtora tygodnie w podróży 🙂 Niezapomniane doświadczenie. Nawet sobie nie wyobrażacie z jaką radością wskoczyłam znowu na siodełko.

W Osorno wsiadłam w autobus do Santiago de Chile. W stolicy Chile ugościł mnie Joaquin, który podróżuje rowerowo ze swoim psem. Joaquin okazał się nie tylko bardzo miłym gospodarzem ale również doskonałym przewodnikiem. W dwa dni objechaliśmy rowerami Santiago. Bardzo mi się spodobało to miasto. Fakt, że duże i głośne (6-7 milionów mieszkańców) ale podobnie jak w Montevideo bardzo zielono. A na każdym rogu jakiś występ uliczny. No i targ La Vega… bajeczne miejsce 🙂

Dowiedziałam się, że w najbliższy weekend w Arice (północ Chile) odbywa się karnawał andyjski. Takiego wydarzenia nie mogłam przepuścić. Więc prędko pakuję się w kolejny autobus. To przecież jedyne 28h drogi stąd, myślę sobie dam radę 🙂 Ale żeby było weselej autokar się nam popsuł, potem był korek i zamiast 28h zrobiło się 32.5h. Jak to powiedział Miki: Czego się nie robi dla powodzenia wyprawy! 🙂 Krajobraz zmienił się totalnie. A przecież to ciągle Chile 🙂 Wreszcie docieram nad Pacyfik. I moczę paluszki w Oceanie. A już na następny dzień podziwiam tancerzy.

PERU

W Arice wsiadam na rower. Kieruję się w stronę przejścia granicznego. Już za chwilę kolejny kraj, już za chwilę Peru. Było troszkę pod górkę i troszkę upalnie a krajobrazy… sami zobaczcie. W końcu docieram do Tacny, moje pierwsze peruwiańskie miasteczko. Stamtąd znowu autobus. Tym razem do Cuzco. Machu Picchu już niedaleko 🙂

Na podróż autobusową zaopatrzyłam się w Mate de Coca. Herbatka z liści koki w termosie coś tam pomogła. Niestety wysokości w połączeniu z chorobą lokomocyjną daje mi się we znaki. Znowu przypominam sobie dlaczego wolę podróżować rowerem 🙂

MACHU PICCHU

Do Machu Picchu z Cuzco można się dostać na kilka sposobów: szlakiem Inków, pociągiem, można też na sam szczyt wjechać autobusem. Ja wybrałam opcję troszkę bardziej ekonomiczną: autobusem z Cuzco do miejscowości Hidroelectrica (6-7h). Stamtąd spacer wzdłuż torów kolejowych 2-3h do Aguas Calientes. Zakup biletu. Nocleg. Pobudka o 4. rano. Bo już o 5. rano trzeba się stawić przed główną bramą. I godzinka wchodzenia po schodach. O 6. rano byłam na szczycie. Deszczowo i mgliście jak można zobaczyć na zdjęciach ale warto było.

A stamtąd powtórka z rozrywki. Czyli godzina po schodach, spacer po torach i powrót busikiem do Cuzco. Następnego dnia leczyłam się z zakwasów w łydkach. Zdecydowanie nogi rowerzystki odwykły od spacerowania. Po powrocie trzeba będzie nad tym popracować 🙂

Z CUZCO NAD JEZIORO TITICACA

No i wreszcie z powrotem na rowerze. Żeby wyjechać z Cuzco potrzebna jest przynajmniej godzina. Na szczęście zebrałam się dość wcześnie więc udało mi się ominąć największy ruch uliczny. Najpierw z górki na pazurki a potem spokojne pedałowanie pod górkę. W końcu trzeba będzie wjechać na 4000 m.n.pm.

Trach, bach, rower wpadł mi do rowu. Nie pytajcie jak się to stało 🙂 Chyba jakieś czarne moce maczały w tym palce. Albo moja przytomność umysłu na tej wysokości, w połączeniu z wysiłkiem fizycznym, była mniejsza niż mi się wydawało. W każdym razie koło do centrowania. Trafiłam na mistrza i rower na następny dzień był już całkiem sprawny.

Z Sicuani jadę dalej. Trasa nie jest trudna jednak z prawie 3600m n.p.m. trzeba się wdrapać na ponad 4000m n.p.m. Na tej trasie wszyscy wiedzą, że trzeba uważać na rowerzystów 🙂

Spokojnie rozkładam siły. Co 100 metrów przewyższenia robię odpoczynek. Tak na 15min. Żeby troszkę się przyzwyczaić do wysokości. I w tym czasie dogania mnie Andreas z Austrii. Wybijam mu z głowy podjeżdżanie taksówką na przełęcz Abra la Raya. To już tak niedaleko, uda nam się dzisiaj na pewno. I już tradycyjnie bo w deszczu docieramy na 4338m n.p.m. Książku jeszcze nigdy nie była tak wysoko. Ale radość! 🙂

Abra la raya.JPG

A potem już przez Altiplano nad jezioro Titicaca. Boliwia tuż, tuż 🙂

6 myśli w temacie “

  1. tater pisze:

    Coś rzadko tu zaglądasz, a na pewno w kraju tęsknią za Twoją relacją z wyprawy. Świetna relacja i piękne fotki, tylko trochę mało. Nie chcę Cię straszyć tylko napomknę jako przestrogę abyś była trochę czujniejsza w Boliwii, zwłaszcza odcinek J. Titicaca La Paz. Na tej trasie zdarzają się fałszywe busiki w których można stracić gotówkę i cenne przedmioty, tak po za tym podróż po Boliwii to sama przyjemność i tam większość trasy to powyżej 4000m.n.p.m.
    Pozdrawiam i bezpiecznej drogi życzę
    tater

    Polubienie

    • Kasia pisze:

      Dzięki tater za sugestie. Mam nadzieję, że przynajmniej do La Paz nie będę musiała busikami podjeżdżać. No chyba, że pogoda znów mi spłata figla 🙂 Te wysokości też mi się podobają 🙂

      Polubienie

  2. Magfa pisze:

    Kaha napieraj, dobre duchy niech czuwają. A zwykle czujność spada jak jest zbyt łatwo więc lekka nieufność się przydaje jako zasada… ale jak tu dawać wsparcie komuś co taaaaaki kontynent przejeżdża 😉 wielka jesteś !!!
    Powiem tylko, że jestem pod wrażeniem – żeś z Machu Picchu tak szybko zlazła, mnie by tam lamami z tydzień nie wyciągnęli. Da się tam zaobozowac na dziko? tak dyskretnie?
    Buziaki i stęsknione uściski ;-D

    Polubienie

Dodaj komentarz